Strzeżmy praw pokrewnych prasy
Jest to zasadnicza walka dla prasy: w czwartek 8 października francuski sąd apelacyjny ma orzec w sprawie ważności środków nadzwyczajnych nałożonych przez organ ochrony konkurencji, który zmusza Google do stosowania francuskiej ustawy o prawach pokrewnych. Jeżeli wyrok Sądu Apelacyjnego nie będzie korzystny, każdy wydawca i każda agencja będzie musiała wszcząć indywidualne postępowanie. Ustawa ta nie zostałaby wdrożona w najbliższym czasie, a od jej wejścia w życie minął już rok. Inne państwa członkowskie UE, które śledzą to, co dzieje się we Francji, nie będą spieszyć się z wdrożeniem unijnej dyrektywy, która już wydaje się martwa. Google będzie miał wtedy mnóstwo czasu na narzucenie swojego prawa w negocjacjach tytuł po tytule, które odbywałyby się na tle bardzo wrażliwego środowiska medialnego.
O co chodzi? Wydawcy i agencje starają się uzyskać udział, choćby niewielki, w wartości tworzonej przez produkowane przez siebie treści, które są nadawane przez platformy za darmo w postaci linków, krótkich streszczeń i obrazów. Model realizowany przez platformy polega na tym, by nie produkować nic i otrzymywać większość przychodów – otrzymują one przytłaczającą większość generowanej przez te treści reklamy cyfrowej. Dzięki temu modelowi wartość zyskują ci, którzy po prostu przekazują informacje: to tak, jakby dystrybutorzy kinowi zabierali wszystkie przychody kasowe i zostawiali producentom filmowym tylko okruszki.
Prawa pokrewne (lub prawo autorskie) nie są regulacyjnym dziwactwem: zostały wypróbowane w przemyśle muzycznym i audiowizualnym w celu zrekompensowania strat wykonawcom, gdy ich praca jest redystrybuowana. Google sprzeciwia się zasadzie praw pokrewnych, ponieważ uważa, że już teraz robi wielką przysługę wydawcom, nadając ich treściom widoczność. To tak, jakby stacja radiowa informowała wykonawców, którym obecnie płaci prawa pokrewne: „Dajemy ci widoczność, nadając cię, więc przestaniemy ci płacić…”
A co by było, gdyby radio nie miało wykonawców? To samo dotyczy platform: – Czym byłyby bez mediów informacyjnych? W Australii toczy się podobna walka, z platformami, które grożą, że przestaną przekierowywać do tytułów medialnych. Ale brak wiadomości znacznie zaszkodzi ich usługom: ktoś wpisując „Sydney” w Google znalazłby głównie nieco stałych, oficjalnych treści, współistniejących obok fali fałszywych wiadomości, które wypełnią lukę pozostawioną na już ogromną ilość dezinformacji krążących online.
Jeżeli orzeczenie Sądu Apelacyjnego będzie korzystne dla wydawców i agencji, organ ochrony konkurencji będzie nadzorował negocjacje, aby zapewnić, że ich wynikiem będzie jasna i trwała metoda kalkulacji. Zadba również o to, by Google dzielił się kluczowymi informacjami: jest rzeczą nienormalną, by taki podmiot danych jak Google – który wie wszystko o wszystkich – nie dzielił się z określonymi zainteresowanymi stronami podstawowymi danymi liczbowymi, takimi jak przychody z reklam osiągane na danym terytorium.
Czy czas jest zbiegiem okoliczności? Sundar Pichai, dyrektor generalny Google, zaproponował 1 miliard dolarów w ciągu trzech lat, aby wynagrodzić wydawców, którzy „tworzą i organizują treści wysokiej jakości”. Jest to przynajmniej pewne uznanie faktu, że informacje wysokiej jakości mają wartość. Ale to jest w rękach Google’a, ponieważ będzie on wybierał wydawców i będzie miał całkowitą kontrolę nad nim. Równie dobrze może nie odnowić tego systemu w kolejnych latach. Jest to kolejny postęp w procesie uczynienia z Google’a alternatywy dla serwisów informacyjnych: z darmową informacją, wybraną i dostosowaną do jej wykorzystania. Dlaczego czytelnicy mieliby się starać o dostęp do stron internetowych wydawców, których coraz więcej wymaga płatnego abonamentu?
Być może to sprytne zagranie, ale kiepski interes. To bardzo niepokojące dla agencji informacyjnych, których kondycja jest powiązana z kondycją ich klientów, mediów. Smutna część tej historii jest taka, że Google – podobnie jak inne platformy – potrzebuje żywej prasy, a prawa pokrewne są najłatwiejszym sposobem na jej wzmocnienie bez naruszania jej niezależności.
Fabrice Fries,
dyrektor generalny AFP
Źródło https://www.afp.com/en